Karolina Naja: W razie konieczności staniemy do walki
Rozmowa z Karoliną Nają, kajakarką, multimedalistką olimpijską (wicemistrzynią i trzykrotną brązową medalistką igrzysk olimpijskich)
Co sprawiło, że najbardziej utytułowana kajakarka w polskiej historii, mająca na swoim koncie cztery medale olimpijskie, wstąpiła do wojska?
Te medale zdobyłam w trakcie 12 lat mojej kariery. Wartości patriotyczne, które nosiłam w sobie jako młody sportowiec, dojrzewały we mnie przez ten czas, gdyż reprezentowałam Polskę na arenach sportowych. Kiedy dostałam propozycję, aby przejść szkolenie wojskowe i kontynuować karierę jako żołnierz Wojska Polskiego, nie zastanawiałam się długo. Dla mnie to było uzupełnienie wartości, które wyznawałam wcześniej. A zarazem coś zupełnie nowego. Dziś mogę reprezentować Polskę i w stroju sportowym, i w mundurze.
Co napawa większą dumą?
Jedno i drugie. Zarówno sportowcy, jak i żołnierze wyznają podobne wartości. Mam na myśli determinację, ciężką pracę, dążenie do celu. Życie sportowca i żołnierza nie różni się od siebie aż tak bardzo, obydwie te sfery są spójne ze sobą. Służba ojczyźnie to służba obywatelom, Polakom. A jako sportowiec walczę dla kibiców, rodaków, tyle że na międzynarodowych zawodach.
Pani narzeczony Łukasz Woszczyński, były kajakarz, też jest żołnierzem, i to od wielu lat. Czy to miało wpływ na pani decyzję o wstąpieniu do armii?
Łukasz wstąpił w szeregi Wojska Polskiego już po zakończeniu kariery sportowej. Służy w Batalionie Łączności w Wałczu od 2013 r. Widziałam, że dobrze czuje się w wojskowych strukturach i doskonale sobie tam radzi. Przez długie lata kariery sportowej wypracował w sobie cechy, które świetnie sprawdzają się w armii. Skoro więc w życiu prywatnym jestem związana z osobą oddaną służbie ojczyźnie, również postanowiłam spróbować swoich sił w armii. Chciałam przejść szkolenie i zobaczyć, co będzie dalej. Szybko przekonałam się, że sport i służba wojskowa mają ze sobą wiele wspólnego. Dbałość o tężyznę fizyczną, odporność psychiczna, hartowanie ducha, dążenie do celu, współpraca w zespole – to cechy pożądane zarówno u sportowca, jak i żołnierza.
Człowiek boi się nieznanego. Pani miała wokół siebie osoby, które w wojsku już były. Czy koleżanki kajakarki zachęcały panią do służby?
Świadomość tego, że koleżanki z reprezentacji przychylnie wypowiadają się na temat służby w armii, była bardzo pomocna. Akurat powstał odpowiedni program i otrzymałam propozycję wzięcia udziału w profesjonalnym szkoleniu. Można powiedzieć, że oferta padła na podatny grunt, i to we właściwym dla mnie momencie.
Do udziału w programie „Akcja Rekrutacja” zgłosiło się ponad 160 sportowców. Po rozmowach kwalifikacyjnych 31 kandydatów skierowano na szkolenie. Na końcu najlepsza dwudziestka trafiła do Centralnego Wojskowego Zespołu Sportowego. Podsumowując: nie było łatwo się dostać.
Szkolenie miało zasięg ogólnopolski. Trzeba było przejść cały proces rekrutacyjny. Nie miałam taryfy ulgowej, niczego nie zakładałam z góry i na nic się nie nastawiałam. Chciałam po prostu się sprawdzić i przekonać, czy mi się to spodoba i czy się w tym odnajdę. Starałam się podejść profesjonalnie do wszystkich zadań i wypaść jak najlepiej. Sportowcy mają to do siebie, że nie potrafią robić nic na pół gwizdka. We wszystkim chcą być najlepsi.
Na czym polegało to szkolenie?
Był trening strzelania, zadania taktyczne na poligonie, kopanie okopów, zajęcia z orientacji w terenie i udzielania pierwszej pomocy, a także surwiwal. Miałam naukę regulaminów wojskowych, do tego doszły kwestie związane z umundurowaniem. Było też sporo musztry, by jak najlepiej wypaść podczas przysięgi. Samo zakładanie munduru, przestrzeganie wojskowej dyscypliny, wstawanie wcześnie rano – to była dla mnie nowość. Nie było to jednak tak trudne, żebym sobie z czymś nie poradziła. Podeszłam do szkolenia z wielką ciekawością. Potrzebowałam chwili, żeby wszystko sobie przyswoić, ale później już poszło z górki.
Czy liczba medali olimpijskich miała znaczenie?
Nie było powiedziane, że określona liczba medali daje zawodnikowi gwarancję dostania się w szeregi armii. Wyniki sportowe to nie wszystko. Myślę, że brano pod uwagę wiele innych rzeczy, w tym postawę danego kandydata, to, czy się nadaje, czy nie. Bycie wybitnym sportowcem nie wystarczy, jeśli ktoś kompletnie nie odnajduje się w środowisku wojskowym. Wstępując do służby, trzeba być przekonanym, że chce się to robić i że jest się na to gotowym.
Jako sportowiec nie miała pani problemu z przejściem testu sprawnościowego. A jeśli chodzi o psychiczną gotowość?
Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono. Na szkoleniu nie było nic, co by mnie zszokowało czy przerosło.
Mieszka pani w Wałczu, niedaleko jednostki wojskowej. Czy chciałaby pani kiedyś w niej służyć, czy może ma pani inny pomysł na swoją przyszłość?
W Wałczu spędzam średnio półtora miesiąca w roku, gdy nie jestem akurat na zgrupowaniu. Faktycznie są tam dwie jednostki wojskowe, w jednej z nich służy mój narzeczony. Na razie skupiam się na karierze sportowej. Kiedy przyjdzie odpowiedni moment, zastanowię się, co dalej. Rozważałam kontynuację służby wojskowej, może nawet w Wałczu, jeśli będę tam jeszcze mieszkać. Ale mogłabym też zostać w CWZS. Zawodnicy dostają różne przydziały i różne obowiązki. Są szkolenia, które przygotowują do awansów. Możliwości jest wiele.
Czy ma pani wojskowe tradycje w rodzinie?
Tata w młodości przeszedł zasadniczą służbę wojskową. Wtedy takie przeszkolenie trwało dwa–trzy lata i było obowiązkowe. Tata stacjonował w kilku miejscowościach, do dziś dobrze wspomina pobyt w wojsku. Często przytacza historie z armii i opowiada, jakie miał obowiązki.
Czy stabilizacja finansowa, którą zapewnia wojsko, była dla pani ważna przy podejmowaniu decyzji o wstąpieniu do służby?
Ważniejsza była dla mnie możliwość kariery dwutorowej: to, że po zakończeniu sportowych występów na arenach międzynarodowych będę mogła płynnie przejść do szkoleń wojskowych i służby w armii.
W tej chwili moja służba polega na realizowaniu zadań sportowych i reprezentowaniu Wojska Polskiego na arenach międzynarodowych. Równolegle przygotowuję się do zawodów. Na tym się koncentruję, bo z tego jestem rozliczana, również jako żołnierz.
Do niedawna wojna była dla nas czymś odległym i nierealnym. Wszystko zmieniło się po napaści Rosji na Ukrainę.
Znam kilku sportowców z Ukrainy, wiem, że otrzymali wsparcie od naszego środowiska kajakarskiego. Różne kluby sportowe przyjmowały dzieci z Ukrainy, umożliwiając im treningi. Profesjonalni zawodnicy też dostali pomoc, schronienie i mogli kontynuować karierę. Wiem, że bardzo to sobie cenią. To, co dzieje się w ich kraju, jest dla nich ogromnym obciążeniem psychicznym.
Wielu sportowców na Ukrainie walczy. W jednym z wywiadów dwukrotna mistrzyni w łyżwiarstwie figurowym, 19-letnia Anastasija Archypowa, mówiła, że boi się zasnąć, bo może się już nigdy nie obudzić. To musi być przerażająca świadomość.
Dla każdego człowieka zburzenie poczucia stabilizacji jest trudne. Chcemy żyć w wolnym kraju. Bezpieczeństwo to jedna z podstawowych potrzeb człowieka.
Czym dla pani jest patriotyzm?
To przede wszystkim budowanie silnego państwa, mądrego społeczeństwa, wspieranie tych, których mamy wokół siebie – bez względu na to, czy jest się sportowcem, czy żołnierzem. To służba ojczyźnie i obywatelom na różnych polach, chęć życia w wolnym kraju. Słowem: odpowiedzialność za siebie i innych, wzajemny szacunek.
Reprezentowanie Polski na arenach międzynarodowych z godłem na piersi to dla mnie wielki zaszczyt. Słuchanie Mazurka Dąbrowskiego również jest dla mnie niezwykle podniosłą chwilą. Celem nie jest jednak samo zdobycie medalu, ale droga, która do tego wiedzie. Najważniejsze są doświadczenia, jakie w czasie tej drogi zbieramy i zapamiętujemy, oraz wartości, które pielęgnujemy.
W historii zawodnicy często zamieniali strój sportowy na wojskowy mundur. Wybitna lekkoatletka Maria Kwaśniewska w czasie II wojny działała w ruchu oporu. Mówiła: „Byliśmy patriotami. Ten patriotyzm był w nas. Dwudziestolecie międzywojenne może było zbyt krótkie, żeby poczuć się zupełnie wyzwolonym. Ciągle wisiał nad nami ten bicz, ale kiedy przyszło zagrożenie, nie było jednego zawodnika, który by nie stanął do walki”.
Przykłady z naszej historii pokazują, że sportowcy jako żołnierze świetnie się sprawdzali, byli zdeterminowani i oddani ojczyźnie. To inspiracja dla następnych pokoleń obywateli i sportowców.
Wygląda na to, że kobiety wcale nie są słabą płcią i doskonale sobie radzą w trudnych wojennych czasach.
Kobiety z natury są silne. Ale nie przywiązywałabym wagi do podziału na kobiety i mężczyzn. Każdy człowiek ma inne predyspozycje. Ważne, żeby znaleźć coś, w czym jest się dobrym. Sportowcy mają to do siebie, że są oddani każdej sprawie w 100%. Za cokolwiek się wezmą, starają się to robić profesjonalnie. To jest wpisane w nasze DNA. Sport kształtuje charakter, przygotowuje do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Uczy dyscypliny, pracy w zespole i w trudnych warunkach atmosferycznych, determinacji oraz dążenia do celu mimo przeciwności losu. Sport dał mi to wszystko.
W osadzie jest pani szlakową, nadaje rytm, rządzi w kajaku. Koleżanki muszą się do pani dostosować. Czy miewa pani jakiekolwiek trudności z tym, że w wojsku trzeba się podporządkować?
Zawsze rozumiałam zasady panujące w określonej grupie, czy to sportowej, czy wojskowej. Kiedy jako młoda zawodniczka wchodziłam do mocnej reprezentacji polskich kajakarek, też musiałam się podporządkować i w niej odnaleźć. Służba w wojsku jest podobna, polega na podporządkowaniu się strukturze armii. Wykorzystuję do tego swoje atuty i cechy, które pomagają mi być wybitnym sportowcem. Nie mam problemu z tym, żeby się podporządkować.
Pani narzeczony mówił w jednym z wywiadów, że choć z wyglądu sprawia pani wrażenie kruchej i delikatnej, to w rzeczywistości jest pani charakterna i zadziorna. Czy to cechy przydatne w wojsku?
Takie cechy pomagają ogólnie w życiu i mają przełożenie na wiele aspektów sportowych. Prywatnie jestem mamą i staram się wypełniać te obowiązki w 100%. Wiele kobiet, które służą w wojsku, też jest mamami. Dają radę godzić ze sobą obowiązki, dlatego postrzegam nas jako silną płeć.
Jak zaczęła się pani przygoda ze sportem?
Pochodzę z Tychów. Mieszkałam na osiedlu, które było blisko Jeziora Paprocańskiego. Latem spędzałam nad nim dużo czasu. Bardzo lubiłam kontakt z wodą. Zauważyłam, że nieopodal powstał nowy klub sportowy. Poszłam tam z grupką dziewczyn spróbować swoich sił – i już zostałam. Wypływanie kajakiem na środek jeziora było dla mnie czymś fascynującym. Wcześniej woda stanowiła dla mnie niezbadaną przestrzeń. Byłam ruchliwym dzieckiem i na wodzie znalazłam miejsce, w którym mogłam się spełniać. Na początku było w tym dużo zabawy, ale dobrze sobie radziłam i z czasem zaangażowałam się w treningi. Nie od razu wygrywałam. Lubiłam jednak to, co robię: budowanie drużyny, udział w zawodach. Rywalizacja sportowa na tyle mnie wciągnęła, że cały czas pojawiały się kolejne cele sportowe. Aktualnie moim celem jest wyjazd na igrzyska olimpijskie w Paryżu, a wcześniej – wywalczenie kwalifikacji podczas mistrzostw świata.
To, jak człowiek radzi sobie z kryzysami, pokazuje jego prawdziwą twarz. Jakie były najtrudniejsze chwile w pani sportowej karierze?
Najtrudniejszym czasem, który wymagał ode mnie dobrej organizacji, wytrzymania presji, ogromnego wysiłku i zaangażowania, był powrót do sportu po urodzeniu synka Mieczysława. Wtedy nie zastanawiałam się nad tym za wiele, działałam automatycznie. Robiłam małe kroki. Dopiero po czasie zrozumiałam, jak wiele mnie to kosztowało. Nie było to łatwe zadanie, choć w tamtym czasie tak tego nie odbierałam. Byłam zdeterminowana, skupiona i starałam się ze spokojem podchodzić do nowej życiowej roli. Jednocześnie nadal chciałam wypełniać sportowe obowiązki. Wiedziałam, że muszę zrobić trening i wytrzymać, by wrócić do poziomu, który reprezentowałam przed urodzeniem synka.
Czy miewała pani momenty, gdy chciała pani zrezygnować ze sportu?
Każdy człowiek, który stara się być w czymś dobry i wypełniać swoje obowiązki w 100%, ma chwile słabości. Zawsze przyjdą gorsze dni. Trzeba je przetrwać i wierzyć, że miną. Na sukces w sporcie ma wpływ wiele rzeczy. Zaangażowanie w trening, bycie rzetelnym, pracowitym, obowiązkowym i skupionym – to podstawa. Jeszcze ważniejsza jest cierpliwość i zaufanie do siebie. Sport wyczynowy to proces, którego trzeba się nauczyć, zrozumieć, że prędzej czy później pojawią się trudniejsze dni. Ale są też sukcesy, które dają napęd na kolejne lata kariery. Przychodzi czas, kiedy pływa się szybko, lekko i przyjemnie. Aby tak się stało, trzeba przejść długą drogę ciężkich treningów i ostrego reżimu. W sporcie nie ma dróg na skróty.
Taka siła charakteru to cenna rzecz w armii. Co jeszcze łączy sportowca i żołnierza?
Umiejętność wytrwania w ciężkich warunkach i realizacja postawionych sobie zadań, niezrażanie się trudnościami. Przejście do porządku dziennego nad tym, co nas otacza. Jeśli są niesprzyjające warunki – trudno, trzeba wytrwać. Jako sportowiec wiem, że muszę zrobić trening bez względu na pogodę. Niska temperatura, opady deszczu, mocny wiatr czy przelotny grad nie są żadną wymówką. Czasem musimy wytrzymać na wodzie dwie godziny w intensywnym wysiłku. Zmęczenie narasta, ale nadal trzeba być skutecznym, bo trwa rywalizacja w grupie. Tak samo jest na poligonie, gdzie nie ma komfortowych warunków i nie wiadomo, kiedy będzie koniec zajęć. Sport nauczył mnie współpracy, która w armii też jest koniecznością. Trzeba być wytrwałym i zdyscyplinowanym. To dla mnie zrozumiałe i może dlatego szybko się odnalazłam w wojskowych strukturach.
Kumple z wojska zawsze się wspierają. Czy sportowcy też są towarzyszami broni, gotowymi pomagać sobie w każdej sytuacji?
Rywalizujemy ze sobą sportowo, bo to pokaz umiejętności, wytrenowania. Ale też kibicujemy sobie nawzajem i się wspieramy. W naszej dyscyplinie jest takie powiedzenie: jesteś tak silna jak najsłabsze ogniwo w osadzie. Dlatego chcemy, aby ta najsłabsza w drużynie podciągała się, bo jej kondycja jest miarą naszego sukcesu.
Zadaniem mistrzów sportu jest zachęcanie młodych, by wstępowali do wojska. Czy rzeczywiście mają taką moc sprawczą? Dawniej sportowcy byli idolami i pociągali za sobą tłumy. Czuje pani, że jest dziś wzorem dla młodych ludzi?
Dla części – na pewno tak. Wiem to, bo niejeden raz tego doświadczyłam. Nie zdawałam sobie sprawy ze skali tej sympatii. Ale dla części osób pewnie nie jestem wzorem, bo to nie ich dziedzina zainteresowań. Lepiej skupić się na tym, co pozytywne, i samemu dawać przykład. Nie mamy wpływu na to, by całe społeczeństwo było zmobilizowane i oddane służbie państwu. Ale staramy się reprezentować na zewnątrz wartości, które nosimy w sercach, i głośno o nich mówimy. Dajemy przykład swoją postawą. Młody człowiek może pomyśleć: skoro ten sportowiec łączy karierę z wojskiem, to może też odnajdę swoje miejsce w armii? Świadomość narodowa wśród młodego pokolenia rośnie. Różne programy, a nawet media społecznościowe pomagają w budowaniu tej świadomości. Nie jest tak źle, jak wielu zakłada. Mamy w sobie cechy, które sprawiają, że w razie konieczności staniemy do walki.
Karolina Naja
Urodzona 5 lutego 1990 r. w Tychach. Najbardziej utytułowana polska kajakarka, czterokrotna medalistka olimpijska (srebro i brąz w 2021, brąz w 2016 i w 2012 r.), sześciokrotna mistrzyni Europy i trzykrotna mistrzyni świata. Od 2022 r. żołnierz zawodowy w stopniu szeregowego w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Pierwszy międzynarodowy sukces odniosła w 2011 r., zdobywając brązowy medal mistrzostw Europy (K-1 4 × 200 m). W kolejnym roku podczas olimpijskiego debiutu w Londynie wywalczyła brązowy medal w duecie z Beatą Mikołajczyk. Sukces ten powtórzyła na następnych igrzyskach w Rio de Janeiro. W Tokio w 2021 r. Naja zdobyła srebrny medal w dwójce (tym razem jej partnerką była Anna Puławska) oraz brąz w czwórce. Multimedalistka najważniejszych imprez międzynarodowych ma w dorobku 15 krążków mistrzostw świata, w tym także złote. Dwunastokrotnie wywalczyła też medale mistrzostw Europy. W 2022 r. nie miała sobie równych, zdobywając po dwa tytuły mistrzyni świata i mistrzyni Europy.