Wojciech Nowicki: Patriotyzm to mocne słowo, musi być poparte czynami

Rozmowa z Wojciechem Nowickim, młociarzem, brązowym medalistą olimpijskim z Rio de Janeiro (2016) i mistrzem olimpijskim z Tokio (2021)

W Nairobi, już po napaści Rosji na Ukrainę, startował pan w zawodach World Athletics Continental Tour Gold razem z ukraińskim lekkoatletą Mychajłem Kochanem. Udało się panu porozmawiać z nim o wojnie?

Miałem okazję zamienić z nim parę słów. Był ogromnie zasmucony i przejęty tym, co się dzieje w jego kraju. Kiedy rozmawialiśmy o tym w 2022 r., nie było jeszcze wiadomo, w jakim kierunku potoczy się wojna i jaki będzie rozwój sytuacji. Nie chciał zbyt dużo opowiadać. Wiem tylko, że mieszkał z rodziną na wschodzie Ukrainy. Jego miasto zostało praktycznie całkowicie zniszczone. Nie wypytywałem go, bo wyczułem, że trudno mu się rozmawia.

Mychajło Kochan podczas mistrzostw świata w USA w 2022 r. Fot. Kai Pfaffenbach / Reuters / Forum

Do ukraińskiej armii wstępuje coraz więcej ochotników, wśród nich są także sportowcy. Taką drogę obrał choćby biathlonista Dmytro Pidruczny, złoty medalista mistrzostw świata w Östersund, olimpijczyk z Pekinu. Kilka dni po tym, jak zakończył zmagania na torze, zaciągnął się do Gwardii Narodowej. Można wspierać ojczyznę na dwa sposoby: zdobywając medale na jej chwałę lub walcząc na froncie. Która postawa jest panu bliższa?

Łatwo mówić, co by się zrobiło, dopóki nie znajdziemy się w danej sytuacji. Nikt nie chce takich dylematów. Jako żołnierz Wojska Polskiego zostałbym w kraju. Nie wyobrażam sobie, że miałbym wyjechać za granicę i trenować. Służę w armii, na pewno dostałbym jakieś zadania do wykonania. Wiedziałem, na co się decyduję, zostając żołnierzem. Przysięga zobowiązuje, mimo że jestem również sportowcem. Mam jednak nadzieję, że w naszym kraju nie dojdzie do takiej sytuacji.

Sportowcy stawali już przed podobnymi dylematami. Tuż po odzyskaniu niepodległości Polska otrzymała zaproszenie na igrzyska olimpijskie w Antwerpii w 1920 roku. W gronie zawodników nominowanych do kadry znalazł się rekordzista w rzucie młotem, Sławosz Szydłowski, późniejszy olimpijczyk z Paryża z 1924 r. i rotmistrz Wojska Polskiego. Wyjazd na zawody odwołano, bo musieliśmy się bronić przed bolszewikami. W tamtych czasach 90% zawodników, którzy mieli stanowić naszą reprezentację, było czynnymi żołnierzami.

Podobnie byłoby ze sportowcami, którzy dziś są w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Mam nadzieję, że sytuacja za wschodnią granicą się uspokoi i będziemy żyć spokojnie. To, czy ktoś chciałby walczyć, jest jego indywidualną decyzją. Ja pełnię służbę wojskową i dostosowałbym się do otrzymanych rozkazów. W takim wypadku kariera schodzi na dalszy plan. Na pierwszym miejscu stoi obowiązek obrony ojczyzny.

Jak to się stało, że wstąpił pan w szeregi armii?

Dostałem propozycję z dowództwa, żeby zasilić szeregi Wojska Polskiego. Długo się nie zastanawiałem. Patrzyłem na innych zawodników-żołnierzy, widziałem, jak się pną. Sportowiec musi być zorganizowany, cały czas ciężko pracować, wszystko podporządkować jednemu celowi. Podobnie jest w wojsku. Trzeba być sprawnym fizycznie, zdeterminowanym, wytrzymałym psychicznie. Jako zawodnik muszę słuchać trenera, a jako żołnierz wypełniam rozkazy dowódcy. Czułem, że nie będę miał problemu z tym, by się odnaleźć w armii. Wojskowa struktura, rytm pracy, organizacja czasu, jasno wyznaczone zadania – to wszystko mi odpowiada. Kariera sportowa jest dla mnie ważna i daje mi dużo satysfakcji, szczególnie gdy osiągam dobre wyniki.

Oczywiście muszę też myśleć o tym, co będę robił w życiu, kiedy przestanę trenować. Zdaję sobie sprawę, że kariera sportowa kiedyś się skończy i będę musiał szukać innego zajęcia. Wojsko daje mi możliwość pozostania w armii po zakończeniu kariery sportowca. Jestem zorganizowany, uporządkowany, nie mam problemu z wykonywaniem poleceń. Na treningu obowiązuje podobny reżim. Potrafię się porozumieć z dowództwem i koordynatorami. Nasza współpraca przebiega bez problemów. Wykonuję żołnierskie obowiązki sumiennie, rzetelnie i na czas.

Wojciech Nowicki przed wyjazdem na igrzyska olimpijskie w Tokio na spotkaniu z ministrem obrony narodowej. Fot. Paweł Supernak / PAP

Czy ma pan w rodzinie tradycje wojskowe?

Tata przez dwa lata służył w wojsku, stacjonował w Warszawie. Nie nazwałbym tego tradycją. To była wyłącznie moja decyzja, by związać się z armią. Tata wspierał mnie w tym, upewniał, że warto. Chwalił sobie służbę. Ale niezależnie od tego, czy bliscy byliby za czy przeciw, i tak bym to zrobił. Mam taki charakter, że wojsko bardzo mi odpowiada. W moim życiu też musi być ład, porządek i określony harmonogram. Działanie w ustalonym rytmie pomagało mi w trakcie kariery sportowej, a teraz przydaje się w wojsku. Nie mam problemu, by godzić sport ze służbą wojskową. Przełożeni w armii wspierają nas, żebyśmy mogli trenować, reprezentować kraj, osiągać jak najlepsze wyniki na zawodach. Bardzo idą nam na rękę.

Wojsko zapewnia również stabilizację finansową. Czy brał to pan pod uwagę, decydując się wstąpić w jego szeregi?

Dla mnie to była drugorzędna sprawa. Wiem, że dla wielu zawodników to ważne. Mają wojskową pensję, nie muszą się martwić o jutro. Mogą bez przeszkód trenować, przygotowywać się do mistrzostw świata, Europy, igrzysk olimpijskich i pozostałych zawodów. To ważne, by mieć za co opłacić rachunki. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, część z nas ma rodziny, żony, dzieci. Trzeba o tym wszystkim myśleć. Wojsko daje większe możliwości rozwijania kariery sportowej, ale w moim przypadku to nie finanse miały decydujące znaczenie, ważniejsze były inne aspekty. Staram się układać swoje plany życiowe, myśleć, co będę robił za jakiś czas. Zobaczymy, co wojsko zaproponuje mi w przyszłości.

Jaką rolę odegrały tutaj względy patriotyczne?

Patriotyzm to szerokie pojęcie i w różnych czasach można je różnie definiować. To mocne słowo, zawierające spory ładunek emocjonalny. Patriotyzm musi być poparty czynami, nie wystarczy mówić: „Jestem patriotą”. Staram się więc godnie reprezentować swój kraj, nie przynieść mu wstydu ani nie sprawić zawodu. Jeśli można to uznać za patriotyzm, to tak, jestem patriotą.

Jako żołnierz służę ojczyźnie i obywatelom, a jako zawodnik rywalizuję na międzynarodowych arenach sportowych. Mam szczęście, bo zwyciężając, mogłem usłyszeć Mazurka Dąbrowskiego i zobaczyć wznoszącą się na maszt flagę Polski. Byłem dumny, gdy stałem na podium w koszulce z orłem na piersi. Przepełniała mnie radość, że mogłem tego dokonać. Dla siebie i dla kraju. To dla mnie najpiękniejsze chwile. Czuję głębokie przywiązanie do ojczyzny, nie wyobrażam sobie, że miałbym mieszkać za granicą. Urodziłem się w Polsce, utożsamiam się z nią, tutaj żyją moi rodacy.

Przynależność do armii to także udział w akcjach, które promują pozytywny wizerunek Wojska Polskiego. Lubi pan takie wydarzenia, spotkania z ludźmi?

W ciągu roku odbywają się różnego rodzaju pikniki wojskowe. Jesteśmy na nich, by promować sport i wojsko, spotkać się z ludźmi, porozmawiać, zrobić zdjęcie. To wojsko decyduje, w których akcjach uczestniczymy. Byłem na kilku takich piknikach i zauważyłem, że zainteresowanie nimi jest całkiem spore. Ludzie śmiało do nas podchodzą, pytają o różne rzeczy. Dorośli przyprowadzają dzieci, żeby mogły zobaczyć broń, czołgi, pojazdy wojskowe czy helikoptery. Oswajają się z wojskowością. Dzięki temu rośnie w nich świadomość, że wojsko istnieje i służy krajowi, a w razie niepokoju czy konfliktu będzie bronić obywateli.

Wojciech Nowicki na najwyższym stopniu podium podczas lekkoatletycznych mistrzostw Europy w Monachium. Srebrny medal w rzucie młotem zdobył Węgier Bence Halász (z lewej), a po brąz sięgnął Norweg Eivind Henriksen, 18 sierpnia 2022 r. Fot. Adam Warżawa / PAP

Wojsko organizuje też aktywne pikniki. Miałem okazję być na takim w Zakopanem. Stworzono surwiwalowy tor przeszkód z 20 stanowiskami. Trzeba było strzelać, biegać, skakać, wykonywać różne zadania, rozpalić ognisko w trudnych warunkach pogodowych. To bardzo pożyteczne, bo ludzie zdobywają przydatne umiejętności, a dzieci przez zabawę i aktywność fizyczną na świeżym powietrzu uczą się czegoś nowego.

Jak wyglądało szkolenie wojskowe? Czy coś sprawiło panu trudność?

Przez cały dzień, od rana do wieczora, dużo się działo. Cywil nie ma możliwości przeżycia czegoś takiego. Ćwiczyliśmy marsz całą brygadą, żeby dobrze zaprezentować się na przysiędze. Byliśmy na poligonie, mieliśmy szkolenie na wypadek ataku z użyciem gazu bojowego. Pokazywano nam, jak się obchodzić z granatem i co robić, kiedy granat leci w naszą stronę. Uczyliśmy się, jak wykonywać rozkazy, jak składać meldunki, w jaki sposób oddawać honory i jak się zachowywać w stosunku do przełożonych. Te zasady są w wojsku bardzo istotne, bo przychodząc do armii, zawodnik nie wie, jak to wszystko działa.

Mieliśmy też szkolenie sprawnościowe. Było dużo teorii, nauki o tym, jak wygląda struktura służbowa w wojsku, jakie są zasady BHP. Przeszliśmy przeszkolenie z obsługi broni, którą mamy się posługiwać. Podoba mi się to, że podczas strzelania człowiek skupia się tylko na tarczy. Trzeba być precyzyjnym, spokojnym, opanowanym. Nie miałem z tym problemu. Ale za to w niektórych ćwiczeniach przeszkadzał mi mój wzrost. Jestem wysoki, mam prawie dwa metry. Trudno mi było wcisnąć się do czołgu, łatwiej jest osobom niższym i zwinniejszym. W wojsku piękne jest to, że niezależnie od tego, jakie ktoś ma predyspozycje fizyczne i jakie umiejętności, zawsze się w czymś odnajdzie. Jest tak wiele różnych funkcji i stanowisk, że każdy znajdzie coś dla siebie.

W przeciwieństwie do kolegów, którzy służą na okrętach wojennych, sportowcy pracują na chwałę swojej jednostki, osiągając sukcesy sportowe. Czy dostaje pan rozkaz, żeby przywieźć z zawodów medal?

My, sportowcy, jesteśmy w armii dla wyników. Mamy reprezentować kraj i zdobywać laury. Co roku dostajemy wytyczne, jakie są oczekiwania dowództwa generalnego wobec nas. Musimy prezentować określony poziom sportowy i staramy się do tego dążyć. Wojsko wymaga od nas wyników, bo za to nam płacą. Naszą główną rolą jest promowanie armii przez sukcesy sportowe i mobilizowanie innych do ćwiczeń. Żołnierz nie musi być bardzo wysportowany, ale powinien być ogólnie sprawny. Moim zdaniem nie ma powodu, by narzekać na wytrenowanie żołnierzy. Ktoś jest w czymś lepszy, w czymś gorszy. Po to są zajęcia WF-u, różne ćwiczenia, żeby nadrabiać to, w czym jest się słabszym. Wiadomo, że trudno być najlepszym we wszystkim.

Helena Wiśniewska, Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan i Wojciech Nowicki, polscy medaliści z Tokio podczas pikniku wojskowego „Zostań żołnierzem” na błoniach Ossowa w rocznicę Bitwy Warszawskiej, 14 sierpnia 2021 r. Fot. Kuba Atys / Agencja Wyborcza.pl

Wywiązuje się pan bez zarzutu ze swoich zadań. Podczas wojskowych igrzysk w Wuhanie w 2019 r. zdobył pan złoto, nie mówiąc już o cywilnych trofeach.

Staram się, jak mogę. Wojskowe igrzyska mają bardzo zbliżoną formułę do tych cywilnych. Oprawa jest trochę inna, ale patrząc od strony sportowej, format jest taki sam. To wielkie wojskowe święto sportowe, rywalizujemy z żołnierzami z całego świata. Mamy nieco inne konkurencje. Na igrzyskach olimpijskich czy mistrzostwach świata nie ma biegu na orientację, pokonywania toru przeszkód na czas czy pięcioboju morskiego. Dla mnie medal zdobyty podczas igrzysk wojskowych jest równie ważny jak każdy inny. Każdy start uczy mnie czegoś, każdym mistrzostwom towarzyszą inne emocje. Biorąc pod uwagę rangę zawodów, można się zastanawiać, który medal jest cenniejszy, a który mniej ważny. Ja patrzę na to inaczej: niezależnie, czy wygrywam, czy przegrywam, wyciągam z tego naukę, analizuję, co mogłem zrobić lepiej, gdzie popełniłem błąd. I staram się nad tym pracować.

Jak się zaczęła pana przygoda ze sportem?

Trener zwrócił na mnie uwagę na lekcji WF-u. Mieliśmy zaliczenie z rzutu do tyłu piłką lekarską. Rzuciłem bardzo daleko. Trener uznał, że mam predyspozycje do rzutu młotem, i skierował mnie do tej właśnie sekcji. Spotkałem go po latach, po zdobyciu medalu olimpijskiego w Rio de Janeiro. Byłem zdziwiony, że tak trafnie ocenił moje predyspozycje sportowe. Dostrzegł potencjał. Zacząłem jednak trenować dość późno, bo dopiero w liceum. W klasie wszyscy grali w siatkówkę albo w koszykówkę, tylko takie mieliśmy sekcje. Rzut młotem był dla mnie czymś nowym, ciekawym, oryginalnym. To mnie najbardziej pociągało. Poza tym od początku dobrze mi szło. Już na pierwszych treningach opanowałem technikę, nie robiłem zbyt wielu błędów. Dzięki systematycznej pracy moje wyniki cały czas się poprawiały. Ciężko trenowałem i przełożyło się to na rezultaty, których sam się nie spodziewałem.

Są chwile triumfu, ale też porażki, momenty, kiedy trzeba walczyć z samym sobą. Jaka była dla pana najtrudniejsza chwila w karierze?

W sporcie wyczynowym nigdy nie jest lekko. Nawet teraz, kiedy jestem doświadczonym zawodnikiem i mam swoje lata, zdarzają się lepsze i gorsze momenty. Co chwilę trzeba się z czymś mierzyć. Dla mnie najtrudniejsze było pogodzenie treningów z nauką. Szczególnie na studiach wymagało to ode mnie sporego wysiłku. Teraz już wiem, że jeśli się bardzo chce, to wszystko da się ze sobą pogodzić. Ale trzeba dużo pracować. Jeśli ktoś nie boi się ciężkiej pracy, to zawsze sobie poradzi i znajdzie rozwiązanie.

Trudniejsze momenty w życiu sportowca to również kontuzje. Najpoważniejszym urazem w mojej karierze było zerwanie przyczepu mięśnia czworogłowego. Mogło się to skończyć operacją, ale nie zdecydowałem się na nią. Treningi pomogły mi wzmocnić nogę na tyle, że radzę sobie bez jednego przyczepu. Dzięki ciężkiej pracy, determinacji i trafnej decyzji uniknąłem chirurgicznej interwencji. I wróciłem do rzucania.

Wojciech Nowicki w finale rzutu młotem podczas 7. Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Wuhanie, 26 października 2019 r. Fot. Photoshot / PAP

Takie sytuacje hartują, wyrabiają charakter. Aktywność, poświęcenie i determinacja to cechy przydatne także w wojsku?

Na wysokim poziomie sportowym nie ma osób o słabym charakterze. Żeby poradzić sobie w sporcie i w wojsku, trzeba mieć podobne predyspozycje psychiczne. Determinacja, rzetelność, zorganizowanie, poświęcenie, wytrwałość, odpowiedzialność, systematyczność – to wszystko jest niezbędne w treningu i w służbie krajowi. Sportowca nie trzeba uczyć wojskowego drylu, on sam trzyma wszystko w ryzach. W dyscyplinach indywidualnych nie ma miejsca na zaniedbania. Jeśli raz czy drugi nie pójdzie się na trening albo czegoś się nie zrobi, odbije się to na wynikach. Zawodnik jest kowalem swojego losu. Ćwiczy się po to, żeby być zawsze gotowym. Mógłbym rzucać młotem o każdej porze dnia i nocy, podobnie jest w wojsku. Trenuje się po to, żeby w razie wojny być gotowym do działania. Gdy przychodzi rozkaz, trzeba wstać, założyć mundur i robić, co każą.

Wstępując do wojska, składał pan przysięgę będącą ogromnym zobowiązaniem wobec narodu. Myślał pan wtedy, że może nadejdzie czas, kiedy będzie trzeba ją wypełnić?

Przeszkolenie wojskowe miałem w 2018 r., a do armii trafiłem w czerwcu rok później. Wtedy jeszcze na Ukrainie było spokojnie. Zawsze coś może się wydarzyć, wybuchnąć konflikt, ale człowiek zwykle nie zakłada najgorszego. Służba wojskowa zobowiązuje do określonego zachowania w razie wojny. Zdaję sobie sprawę z tego, co się dzieje za naszą wschodnią granicą. Staram się zachować spokój. Opanowanie, chłodna głowa mogą nas uratować w wielu sytuacjach. Nie raz doświadczyłem tego na zawodach. Gwałtowne ruchy nie pomagają w starcie. Myślę, że na wojnie jest tak samo. Trzeba zachować równowagę i zimną krew, wtedy lepiej się myśli i lepiej działa.

Pan ma taką odporność psychiczną?

Wydaje mi się, że tak, choć oczywiście mogę się mylić. Rozmawiałem kiedyś z psychologiem sportowym i doszliśmy do wniosku, że wewnętrzny spokój jest u mnie wrodzony. W trudnych sytuacjach staram się nie panikować, od razu szukam rozwiązania.

Na mistrzostwach Europy w Monachium w 2022 r. zawodnicy zmagali się z trudnymi warunkami. Padał deszcz i rywalizowano w mokrym kole. „Był jednak człowiek, na którym nie zrobiło to żadnego wrażenia: nazywa się Nowicki. Paweł Fajdek1, choć natura obdarzyła go większym talentem do młota, nie ma tak żelaznej psychiki i bywa wrażliwy na niekorzystne warunki” – pisała później prasa.

Dla mnie to były normalne warunki, ja w takich trenuję, czasem nawet w gorszych. Podszedłem do tego spokojnie. Robiłem, co do mnie należy. Trudne warunki byłyby wówczas, gdyby w kole był lód. Wtedy może bym się przejmował. Ale Monachium nie zrobiło na mnie wrażenia. To była mżawka, zmokłem tylko trochę bardziej niż zwykle. Wiem, jak się zachować w taką pogodę i jak rzucać. Nie będę się wywyższał ani dorabiał do tego ideologii, ale dla mnie tamte warunki nie stanowiły problemu. Trenuję również zimą. Gdy w styczniu byliśmy na obozie w Spale, padał śnieg. Jestem więc przyzwyczajony do różnych warunków.

Od lewej: Paweł Fajdek (złoty medalista) oraz Wojciech Nowicki (zdobywca srebrnego medalu) podczas mistrzostw świata w Eugene (USA), 2022 r. Fot. Leszek Szymański / PAP

Czego wojsko nauczyło pana jako sportowca?

Chyba większej dyscypliny, rygoru i zorganizowania. Nigdy nie miałem z tym problemu, ale w wojsku uprzytomniłem to sobie jeszcze mocniej. W dorosłym życiu trzeba być poukładanym, odpowiedzialnym. Dodatkowo w wojsku są przełożeni, trzeba wykonywać rozkazy. Niezależnie od tego, czy ktoś ma medale igrzysk olimpijskich czy mistrzostw świata, zawsze jest ktoś wyżej, kogo trzeba słuchać. Czasem sportowcy myślą, że utytułowanym zawodnikom wolno więcej. W wojsku to nie działa.

Jednym słowem: w wojsku nie da się gwiazdorzyć?

Nie robię tego, uważam, że to bardzo negatywna cecha. Ale zauważyłem, że niektórzy koledzy chyba przeżyli lekki szok, wstępując do armii. W wojsku jest hierarchia i medale nikogo nie interesują. Przełożeni i koledzy żołnierze wiedzą, kim jestem, mimo to muszę znać swoje miejsce w szeregu. W cywilu jest inaczej. Owszem, trzeba się podporządkować trenerowi, słuchać jego wskazówek, poleceń, wypełniać plan treningowy. Ale z trenerem można porozmawiać. Z dowódcą nie ma dyskusji. Jest wyższy rangą, i tyle. Trzeba o tym pamiętać.

Dla armii jest pan przede wszystkim żołnierzem. A jak pan sam siebie postrzega?

Nie rozdzielam tego. Rzetelnie wypełniam obowiązki, wojsko to moja praca. Występuję w imieniu Wojska Polskiego i sportowców, dlatego staram się swoją postawą nie sprawiać nikomu zawodu. Reprezentowanie kraju zobowiązuje do określonych zachowań również poza służbą czy salą treningową. Sportowcem jestem nie tylko na treningu, a żołnierzem – nie tylko w mundurze. W każdej sytuacji trzeba być porządnym, uczciwym człowiekiem, nie wolno swoim zachowaniem szargać opinii instytucji, które się reprezentuje.

Sportowcy rywalizują ze sobą na zawodach. Czy ta wspólnota doświadczeń tworzy między nimi solidarność, braterstwo broni, jak między żołnierzami?

Oddzielam rywalizację na arenie sportowej od tego, co jest poza nią. Wszyscy przeciwnicy z koła są jednocześnie moimi kolegami. Na rzutni konkurujemy ze sobą, nie ma sentymentów, każdy chce wygrać. Zawody to zawody. Ale poza rzutnią rozmawiamy, śmiejemy się, żartujemy. Trzymamy się razem. Sytuacja kryzysowa, taka jak na Ukrainie, jeszcze bardziej to uwypukla. Każdy pomaga każdemu. Polacy podczas II wojny światowej też się solidaryzowali. To ludzki odruch, aby sobie pomagać, wspierać się i jednoczyć po to, żeby przetrwać trudny czas.

W II Rzeczypospolitej powstawały towarzystwa gimnastyczne „Sokół”, w których rozwijano tężyznę fizyczną, ale dbano też o rozbudzanie w obywatelach świadomości narodowej. Sport służył kształtowaniu ciała i charakteru. Dziś większość osób trenuje po to, żeby dobrze wyglądać i wrzucić ładne zdjęcie na Instagrama. Świadomość uwarunkowań geopolitycznych jest wśród młodych raczej niewielka.

Żyjemy w dużo lepszych czasach niż nasi rodzice czy dziadkowie. Dawniej często wybuchały wojny, pojawiały się mniejsze i większe konflikty. Kiedy wreszcie się uspokoiło, nastały trudne powojenne czasy, później zapanowała zimna wojna. Nie było wiadomo, co się wydarzy, więc ludzie żyli w ciągłym strachu. Spodziewali się najgorszego. Naszą świadomość kształtują czasy, w których żyjemy. Do niedawna mieliśmy pokój. Teraz, pod wpływem wydarzeń na Ukrainie, mentalność Polaków się zmienia. Nie chodzi nawet o to, żeby być czujnym. Dobrze jednak byłoby mieć ogólną sprawność fizyczną, przygotowanie, żeby w razie kryzysu nic nas nie zaskoczyło.

Zjazd Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” z okazji 50-lecia istnienia Towarzystwa w Krakowie. Fragment pokazu sportowego na stadionie Cracovii, 27 czerwca 1935 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ukończył pan studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Białostockiej. Kiedy kariera sportowa dobiegnie końca, mógłby pan pracować w przemyśle.

Zakładam jednak, że zostanę w armii. Robię wszystko, by tak się stało. Po zakończeniu przygody ze sportem chciałbym nadal pełnić służbę wojskową. Studiowałem po to, żeby zdobyć dyplom na kierunku technicznym i pójść do dobrej pracy. Matematyka, fizyka, programowanie i projektowanie to moje dziedziny. Nie sprawiały mi problemu. Dziesięć lat temu sądziłem, że znajdę pracę w sektorze przemysłu. Nie przypuszczałem, że sport stanie się moim sposobem na życie. Trenowałem, rozwijałem się, ale bardziej stawiałem na naukę, by zdobyć zawód i znaleźć pracę. Zresztą jeszcze po studiach byłem średniej klasy sportowcem. Nie rzucałem źle, choć to nie był poziom światowy. Kiedy do olimpiady w Rio pozostały trzy lata, zdecydowaliśmy z żoną, że jeszcze raz spróbuję swoich sił w sporcie. Dałem sobie trzy lata, żeby osiągnąć światowy, wyczynowy poziom i pojechać na igrzyska. Przez ten czas ciężko pracowałem nad poprawą wyników – i się udało. Zdobyłem medal olimpijski. A taki krążek dużo w życiu zmienia.

Po powrocie z Rio postawiłem na trenowanie. Sport stał się moim sposobem na zarabianie pieniędzy, moją pracą. To, z czym wcześniej wiązałem przyszłość, poszło do lamusa. Wiele rzeczy zapomniałem, nie jestem na bieżąco. W tej chwili trudno byłoby mi wykorzystać to, czego się nauczyłem. Technologia nie stoi w miejscu, linie produkcyjne są ciągle udoskonalane, żeby minimalizować koszty. Dobór automatyki i sprzętu jest zupełnie inny. Nigdy nie pracowałem w zawodzie i musiałbym chyba wrócić na studia, by zacząć wszystko od nowa. Nie zamierzam tego robić, stawiam na sport i karierę wojskową.


1 Paweł Fajdek (ur. 1989) – polski lekkoatleta specjalizujący się w rzucie młotem. Najmłodszy w historii mistrz świata – pierwszy złoty medal zdobył w wieku 24 lat – i najbardziej utytułowany zawodnik w tej konkurencji w światowym czempionacie (triumfował pięć razy z rzędu: w latach 2013, 2015, 2017, 2019 i 2022). Mistrz Europy z 2016 r. Na igrzyskach olimpijskich w 2012 i 2016 r. nie przebrnął eliminacji. Niepowodzenia tłumaczył tym, że rozgrywano je rano, tymczasem on lubi dłużej pospać. Brązowy medal olimpijski wywalczył dopiero w 2021 r. Aktualny rekordzista Polski (83,93 m).

Wojciech Nowicki

Urodzony 22 lutego 1989 r. w Białymstoku. Lekkoatleta specjalizujący się w rzucie młotem, mistrz olimpijski z Tokio (2021) i brązowy medalista igrzysk w Rio de Janeiro (2016), dwukrotny mistrz Europy, pięciokrotny medalista mistrzostw świata. Od 2018 r. służy w Wojsku Polskim, obecnie w stopniu starszego marynarza w Centralnym Wojskowym Zespole Sportowym. Przygodę ze sportem zaczął od piłki nożnej. Jako uczeń szkoły podstawowej występował na pozycji lewego obrońcy w Jagiellonii Białystok. Będąc w drugiej klasie liceum, spróbował swoich sił w rzucie młotem i rozpoczął treningi w Białostockim Klubie Sportowym Podlasie. Jego pierwszym znaczącym osiągnięciem na arenie krajowej był brązowy medal mistrzostw Polski z 2011 r. Od 2015 r., gdy wywalczył brązowy krążek światowego czempionatu, co roku staje na podium każdej międzynarodowej imprezy mistrzowskiej. W 2018 i 2022 r. został mistrzem Europy, jego osiągnięcia w mistrzostwach świata to dwa srebrne i trzy brązowe krążki. Na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro (2016) stanął na najniższym stopniu podium. Pięć lat później w Tokio nie miał już sobie równych. W finałowym konkursie ustanowił rekord życiowy (82,52 m).